03-01-2011, 12:40
1 stycznia, godzina 4:15 dzwoni budzik. Właściwie to pospałem może 2 godziny, głowa trochę boli, ale w tli się w niej już tylko jedno słowo: Troć!
Szybkie śniadanie, pakowanie sprzętu i kolejno zbieramy uczestników wyprawy.
Przed nami około 200km drogi, która póki co zapowiada się łatwą i przyjemną. Niby lekko prószy śnieg, ale temp +2C nie pozwala mu się odkładać na jezdni. Martwi tylko bardzo silny wiatr, ale co to dla nas!
Pierwsze 70km do Płońska mija bardzo szybko, tym bardziej, że pełni entuzjazmu wymieniamy dotychczasowe anegdotki znad wody.
Za kolejnym rondem na trasie na Bydgoszcz pojawia się przed nami piękny śniegowy jęzor nawianego z pola śniegu./ Warstwa śniegu jest cieniutka, więc nie zrażeni jedziemy dalej. co kilkaset metrów pojawiają się kolejne śniegowe pola, które niestety są coraz szersze, a śnieg jest coraz głębszy. Staramy się jechać równo, nie zatrzymując się. Niestety na którymś z kolei auto zawiesza się na dość niskim podwoziu i stoimy na amen! Szybka ewakuacja z auta i próbujemy wypchnąć wóz z zaspy. Niestety nie chce drgnąć ani do przodu, ani do tyłu. Walki z żywiołem nie ułatwia potwornie silny wiatr.
W między czasie, lewym pasem mija nas auto, jak się okazuje z ekipą wędkarzy z czasopisma WMH.
Wyciągam z bagażnika moją najlepszą inwestycję tej zimy(łopata do odgarniania śniegu kupiona w Tesco za 17,99) i zaczynamy wyręczać drogowców. Po ładnych kilkunastu minutach i kilkuset przerzuconych łopatach udaje nam się wyjechać z zaspy.
Kilka miłych słów dla służb odpowiedzialnych za odśnieżanie dróg i trzeba zrewidować naszą dotychczasową taktykę pokonywania tych zimowych barykad. Już wiemy że równe i powolne przejeżdżanie przez zaspy sprawdza się tylko przy cienkiej warstwie śniegu. Pada decyzja: jak nie chce po dobroci to trzeba z nimi ostro! Zamieniamy się i tym razem ja siadam za kółkiem. Kolejne zaspy pokonujemy z rozpędu. Momentami śnieg podbijamy przednim zderzakiem tak mocno, że przez chwilę nic nie widać!
Strategia się sprawdza, jednak przy którejś z kolei zaspie łapiemy poślizg(przy około 60-70km/h) i gdyby nie wyczucie auta i redukcja do 2 biegu połączona z kontrą nasza jazda zakończyła by się w rowie. Było blisko!
Po tej przygodzie muszę chwilę odpocząć na czarnej jezdni(przypominam sobie słowa które raczej żartobliwie wypowiedziałem do współpodróżników przed wyjazdem, że na pewno będą przygody, bo moja żona jest na mnie zła za ten wyjazd w Nowy Rok).
Ruszamy dalej i droga stopniowo się poprawia. Za Sierpcem pojawiają się pierwsze pługo-piaskarki i do samego Lubicza mamy już zupełnie przyzwoite warunki drogowe.
Tak czy owak nad wodą pojawiamy się po godzinie 10tej(w planach mieliśmy być przed 8mą) co przy wyjeździe z Warszawy przed 6tą daje nam ponad 4 ciężkie godziny w samochodzie.
Nic to! Jesteśmy nad Drwęcą i teraz już nic więcej się nie liczy!
Nad wodą zastajemy tylko kilka osób co jest dla nas zaskoczeniem, w taki dzień zwykle na brzegach są tłumy wygłodniałych łowienia po zimie wędkarzy.
Rzeka jest dość mocno oblodzona, jednak znajdujemy ciekawe miejsca, gdzie da się łowić. W ostatnich dniach woda się nieco podniosła i weszła na nawisy, przez co lód stał się miękki i często konsystencją przypominał gąbkę. Ku naszemu przerażeniu miejscowym wędkarzom, nie przeszkadzało to we wchodzeniu na nie. Problem mieli tylko przy brzegu, gdzie lód pięknie się załamywał przy niewielkim nawet ciężarze.
Nam jednak aż tak nie zależy na rybach, żeby po raz kolejny dziś ryzykować dla nich życie i zdrowie(kąpiel w styczniu w zlodowaciałej Drwęcy nie należy do zbyt bezpiecznych sportów).
Tutaj właśnie odpłynął sobie taki około 20m nawis.
A tutaj jeden z "odważnych".
Pomimo dokładnego obławiania kolejnych miejscówek(co ciekawe na niektórych łowimy jako pierwsi tego dnia) nie udaje nam się złowić żadnej ryby. Jedynie Bartek(@ryba1981) ma przez chwilę kontakt, niestety nie zacięta sztuka po chwili uwalnia się z kotwicy.
Do końca dnia nic już się nie dzieje, nie licząc bardzo przyjemnego, tradycyjnego już ogniska z pieczonymi kiełbaskami.
@Harp ćwiczy na muchę
Od miejscowych dowiadujemy się o 2 złowionych(jak się później okazuje jednak 3ech) w Lubiczu rybach. Jedną z nich, a mianowicie 82cm samca łososia złowił znany Toruński wędkarz i producent wyśmienitych błystek wahadłowych- Paweł Nadrowski.
Po godzinie 16tej udajemy się w drogę powrotną. Na szczęście drogowcy szybko wyleczyli kaca po sylwestrowej nocy i jedziemy po dobrze posolonej czarnej jezdni.
Około 19tej docieramy do Warszawy. Choć jesteśmy zmęczeni, to już planujemy kolejne eskapady.
Pomimo tego, że nie złowiliśmy żadnej ryby, a droga nad wodę była jedną z gorszych, jakie w życiu pokonałem, jestem szczęśliwy, że po raz kolejny otworzyłem sezon nad piękną rzeką w doborowym towarzystwie. Ta wyprawa potwierdziła, że trociowanie to nie sport dla mięczaków
Szybkie śniadanie, pakowanie sprzętu i kolejno zbieramy uczestników wyprawy.
Przed nami około 200km drogi, która póki co zapowiada się łatwą i przyjemną. Niby lekko prószy śnieg, ale temp +2C nie pozwala mu się odkładać na jezdni. Martwi tylko bardzo silny wiatr, ale co to dla nas!
Pierwsze 70km do Płońska mija bardzo szybko, tym bardziej, że pełni entuzjazmu wymieniamy dotychczasowe anegdotki znad wody.
Za kolejnym rondem na trasie na Bydgoszcz pojawia się przed nami piękny śniegowy jęzor nawianego z pola śniegu./ Warstwa śniegu jest cieniutka, więc nie zrażeni jedziemy dalej. co kilkaset metrów pojawiają się kolejne śniegowe pola, które niestety są coraz szersze, a śnieg jest coraz głębszy. Staramy się jechać równo, nie zatrzymując się. Niestety na którymś z kolei auto zawiesza się na dość niskim podwoziu i stoimy na amen! Szybka ewakuacja z auta i próbujemy wypchnąć wóz z zaspy. Niestety nie chce drgnąć ani do przodu, ani do tyłu. Walki z żywiołem nie ułatwia potwornie silny wiatr.
W między czasie, lewym pasem mija nas auto, jak się okazuje z ekipą wędkarzy z czasopisma WMH.
Wyciągam z bagażnika moją najlepszą inwestycję tej zimy(łopata do odgarniania śniegu kupiona w Tesco za 17,99) i zaczynamy wyręczać drogowców. Po ładnych kilkunastu minutach i kilkuset przerzuconych łopatach udaje nam się wyjechać z zaspy.
Kilka miłych słów dla służb odpowiedzialnych za odśnieżanie dróg i trzeba zrewidować naszą dotychczasową taktykę pokonywania tych zimowych barykad. Już wiemy że równe i powolne przejeżdżanie przez zaspy sprawdza się tylko przy cienkiej warstwie śniegu. Pada decyzja: jak nie chce po dobroci to trzeba z nimi ostro! Zamieniamy się i tym razem ja siadam za kółkiem. Kolejne zaspy pokonujemy z rozpędu. Momentami śnieg podbijamy przednim zderzakiem tak mocno, że przez chwilę nic nie widać!
Strategia się sprawdza, jednak przy którejś z kolei zaspie łapiemy poślizg(przy około 60-70km/h) i gdyby nie wyczucie auta i redukcja do 2 biegu połączona z kontrą nasza jazda zakończyła by się w rowie. Było blisko!
Po tej przygodzie muszę chwilę odpocząć na czarnej jezdni(przypominam sobie słowa które raczej żartobliwie wypowiedziałem do współpodróżników przed wyjazdem, że na pewno będą przygody, bo moja żona jest na mnie zła za ten wyjazd w Nowy Rok).
Ruszamy dalej i droga stopniowo się poprawia. Za Sierpcem pojawiają się pierwsze pługo-piaskarki i do samego Lubicza mamy już zupełnie przyzwoite warunki drogowe.
Tak czy owak nad wodą pojawiamy się po godzinie 10tej(w planach mieliśmy być przed 8mą) co przy wyjeździe z Warszawy przed 6tą daje nam ponad 4 ciężkie godziny w samochodzie.
Nic to! Jesteśmy nad Drwęcą i teraz już nic więcej się nie liczy!
Nad wodą zastajemy tylko kilka osób co jest dla nas zaskoczeniem, w taki dzień zwykle na brzegach są tłumy wygłodniałych łowienia po zimie wędkarzy.
Rzeka jest dość mocno oblodzona, jednak znajdujemy ciekawe miejsca, gdzie da się łowić. W ostatnich dniach woda się nieco podniosła i weszła na nawisy, przez co lód stał się miękki i często konsystencją przypominał gąbkę. Ku naszemu przerażeniu miejscowym wędkarzom, nie przeszkadzało to we wchodzeniu na nie. Problem mieli tylko przy brzegu, gdzie lód pięknie się załamywał przy niewielkim nawet ciężarze.
Nam jednak aż tak nie zależy na rybach, żeby po raz kolejny dziś ryzykować dla nich życie i zdrowie(kąpiel w styczniu w zlodowaciałej Drwęcy nie należy do zbyt bezpiecznych sportów).
Tutaj właśnie odpłynął sobie taki około 20m nawis.
A tutaj jeden z "odważnych".
Pomimo dokładnego obławiania kolejnych miejscówek(co ciekawe na niektórych łowimy jako pierwsi tego dnia) nie udaje nam się złowić żadnej ryby. Jedynie Bartek(@ryba1981) ma przez chwilę kontakt, niestety nie zacięta sztuka po chwili uwalnia się z kotwicy.
Do końca dnia nic już się nie dzieje, nie licząc bardzo przyjemnego, tradycyjnego już ogniska z pieczonymi kiełbaskami.
@Harp ćwiczy na muchę
Od miejscowych dowiadujemy się o 2 złowionych(jak się później okazuje jednak 3ech) w Lubiczu rybach. Jedną z nich, a mianowicie 82cm samca łososia złowił znany Toruński wędkarz i producent wyśmienitych błystek wahadłowych- Paweł Nadrowski.
Po godzinie 16tej udajemy się w drogę powrotną. Na szczęście drogowcy szybko wyleczyli kaca po sylwestrowej nocy i jedziemy po dobrze posolonej czarnej jezdni.
Około 19tej docieramy do Warszawy. Choć jesteśmy zmęczeni, to już planujemy kolejne eskapady.
Pomimo tego, że nie złowiliśmy żadnej ryby, a droga nad wodę była jedną z gorszych, jakie w życiu pokonałem, jestem szczęśliwy, że po raz kolejny otworzyłem sezon nad piękną rzeką w doborowym towarzystwie. Ta wyprawa potwierdziła, że trociowanie to nie sport dla mięczaków
---
Pozdrawiam,
Grzesiek
Pozdrawiam,
Grzesiek