03-03-2012, 16:48
Na łów.
Było łowców wielu, choć to woda dzika,
lecz wszyscy jak jeden, cenili Wozika.
Bo nie wielu dzisiaj jest takich wędkarzy,
co szacunkiem i rybę i swą wodę darzy.
„Natenczas” Wozik chwycił w pokrowcu zamknięty,
swój kij, co przez ducha wody, tajemnie zaklęty
i tak jak przyjaciela w dłoni swej go ścisnął,
zamachnął się i rzucił, wabik w locie błysnął.
Spogląda na szczytówkę, śledzi opad wabia,
On wie, że atak często bywa, gdy blaszka opada.
Opadła na dno blaszka, między wodne knieje,
stary wyga poczekał, nim zaczął kręcenie.
Wolno zwija linkę, wyostrza swe zmysły
w tej chwili jest tylko łowcą, inne zmysły prysły.
Bystrym okiem spogląda, głębię wody śledzi,
wie, że tam na dnie, gruba „Szczuka” siedzi.
On czuje, On wie, bo przeczytał wodę,
odkąd z wędką swoją rozpoczął przygodę,
że tam gdzie drobnej ryby są ogromne stada,
tam zębaty drapieżnik cicho się zakrada.
To tak gdy o poranku, kiedy słonko świta,
lisią kitę dostrzec można w pobliżu kurnika.
Ponownie wziął zamach, rzucił dość daleko,
opadła blaszka, zwija, czuje jak drży lekko.
Nagle coś szarpnęło, czuje to na przynęcie,
jak na łowcę przystało, wykonał zacięcie.
Kij się poddał sile i wygiął się w pałąk,
ale to coś na dnie, nadal w miejscu stało.
Żyłka jest napięta, ćwierka, brzęczy, dzwoni,
lecz to coś w miejscu stoi, nadal w ciemnej toni.
Podniósł więc kotwicę, za wiosła chwycił wyga
i swą łódką jak najbliżej zawady podpływa.
Lecz ledwie swoje wiosła na wodę odłożył,
spostrzegł, że ten zaczep tępy, nagle w wodzie ożył.
Chwycił wędkę w dłonie, siłę poczuł wielką
i zrywy ryby na spokojnie, kontroluje wędką.
Ale ryba mądra od łódki ucieka
w głębi wody, pośród roślin, tam swej szansy czeka.
Lecz łowca przewidział te ryby zamiary,
chociaż jeszcze młody wiekiem, to wędkarz jest stary.
Przykręcił hamulec, czym rybę spowolnił,
sprawnym ruchem ją poderwał od zielska uwolnił.
Przez co jej odebrał do walki ochoty,
lecz wiedział, że to dopiero, połowa roboty.
Nie pozwala by ponownie w głąb zanurkowała,
gdy pozwoli rybie na to, szansa będzie mała,
by rybę ponownie do góry poderwać
i w podbierak jak należy, sprawnie ją podebrać.
A ryba tymczasem śmiało wali w górę,
gdy ją Wozik zobaczył, twarz oblekł w purpurę.
Zaskoczył go rozmiar tego drapieżnika,
tym czasem ryba nurka dała i już w wodzie znika.
Gra pięknie hamulec, wędka jęczy, stęka,
nagle coś strzeliło, ach! To żyłka pękła!
Spojrzał łowca w wodę i tak mu się zdawało,
że hamulec wciąż gra jeszcze a to, echo grało.
Tak to się zakończył połów dnia pewnego,
lecz dla tego łowcy, to coś normalnego.
Bo wiemy to sami i z tym się też zgadzamy,
raz Nas ryba, raz My rybę przecież pokonamy!
Kiedy sprzęt swój zwijał, rozejrzał się w koło,
ujrzał w dali kilka łódek, na każdej wesoło.
Na wodę popatrzył, gdy płynął do brzegu
i pomyślał – nikt już tego nie zatrzyma biegu.
Wysiadł z łódki, zabrał sprzęt i powiedział – Basta!
Szybko wsiadł do samochodu i ruszył do miasta.
Wozik wszak jest miłośnikiem, ciszy i spokoju,
gdy dojechał chwycił mapę, zamknął się w pokoju.
Długo szukał, wiele przejrzał, różnych map arkuszy,
wreszcie znalazł rzeczkę małą w cichej leśnej głuszy.
Zamknął oczy, ujrzał siebie gdy brzegiem wędruje,
Słyszy tylko ptasi śpiew, kiedy On wędkuje.
Gdy tak marzył, że nad piękną rzeką się porusza,
sen spokojny go wnet popchnął, wprost w objęcia Morfeusza.
Było łowców wielu, choć to woda dzika,
lecz wszyscy jak jeden, cenili Wozika.
Bo nie wielu dzisiaj jest takich wędkarzy,
co szacunkiem i rybę i swą wodę darzy.
„Natenczas” Wozik chwycił w pokrowcu zamknięty,
swój kij, co przez ducha wody, tajemnie zaklęty
i tak jak przyjaciela w dłoni swej go ścisnął,
zamachnął się i rzucił, wabik w locie błysnął.
Spogląda na szczytówkę, śledzi opad wabia,
On wie, że atak często bywa, gdy blaszka opada.
Opadła na dno blaszka, między wodne knieje,
stary wyga poczekał, nim zaczął kręcenie.
Wolno zwija linkę, wyostrza swe zmysły
w tej chwili jest tylko łowcą, inne zmysły prysły.
Bystrym okiem spogląda, głębię wody śledzi,
wie, że tam na dnie, gruba „Szczuka” siedzi.
On czuje, On wie, bo przeczytał wodę,
odkąd z wędką swoją rozpoczął przygodę,
że tam gdzie drobnej ryby są ogromne stada,
tam zębaty drapieżnik cicho się zakrada.
To tak gdy o poranku, kiedy słonko świta,
lisią kitę dostrzec można w pobliżu kurnika.
Ponownie wziął zamach, rzucił dość daleko,
opadła blaszka, zwija, czuje jak drży lekko.
Nagle coś szarpnęło, czuje to na przynęcie,
jak na łowcę przystało, wykonał zacięcie.
Kij się poddał sile i wygiął się w pałąk,
ale to coś na dnie, nadal w miejscu stało.
Żyłka jest napięta, ćwierka, brzęczy, dzwoni,
lecz to coś w miejscu stoi, nadal w ciemnej toni.
Podniósł więc kotwicę, za wiosła chwycił wyga
i swą łódką jak najbliżej zawady podpływa.
Lecz ledwie swoje wiosła na wodę odłożył,
spostrzegł, że ten zaczep tępy, nagle w wodzie ożył.
Chwycił wędkę w dłonie, siłę poczuł wielką
i zrywy ryby na spokojnie, kontroluje wędką.
Ale ryba mądra od łódki ucieka
w głębi wody, pośród roślin, tam swej szansy czeka.
Lecz łowca przewidział te ryby zamiary,
chociaż jeszcze młody wiekiem, to wędkarz jest stary.
Przykręcił hamulec, czym rybę spowolnił,
sprawnym ruchem ją poderwał od zielska uwolnił.
Przez co jej odebrał do walki ochoty,
lecz wiedział, że to dopiero, połowa roboty.
Nie pozwala by ponownie w głąb zanurkowała,
gdy pozwoli rybie na to, szansa będzie mała,
by rybę ponownie do góry poderwać
i w podbierak jak należy, sprawnie ją podebrać.
A ryba tymczasem śmiało wali w górę,
gdy ją Wozik zobaczył, twarz oblekł w purpurę.
Zaskoczył go rozmiar tego drapieżnika,
tym czasem ryba nurka dała i już w wodzie znika.
Gra pięknie hamulec, wędka jęczy, stęka,
nagle coś strzeliło, ach! To żyłka pękła!
Spojrzał łowca w wodę i tak mu się zdawało,
że hamulec wciąż gra jeszcze a to, echo grało.
Tak to się zakończył połów dnia pewnego,
lecz dla tego łowcy, to coś normalnego.
Bo wiemy to sami i z tym się też zgadzamy,
raz Nas ryba, raz My rybę przecież pokonamy!
Kiedy sprzęt swój zwijał, rozejrzał się w koło,
ujrzał w dali kilka łódek, na każdej wesoło.
Na wodę popatrzył, gdy płynął do brzegu
i pomyślał – nikt już tego nie zatrzyma biegu.
Wysiadł z łódki, zabrał sprzęt i powiedział – Basta!
Szybko wsiadł do samochodu i ruszył do miasta.
Wozik wszak jest miłośnikiem, ciszy i spokoju,
gdy dojechał chwycił mapę, zamknął się w pokoju.
Długo szukał, wiele przejrzał, różnych map arkuszy,
wreszcie znalazł rzeczkę małą w cichej leśnej głuszy.
Zamknął oczy, ujrzał siebie gdy brzegiem wędruje,
Słyszy tylko ptasi śpiew, kiedy On wędkuje.
Gdy tak marzył, że nad piękną rzeką się porusza,
sen spokojny go wnet popchnął, wprost w objęcia Morfeusza.
[życie zaczęło się w wodzie,
woda to mój żywioł]
woda to mój żywioł]