Wczoraj wróciłem po urlopie z Polski, dziś o 15 nie wytrzymałem ciśnienia i wyrwałem się na chwilę nad wodę. W polsce nie udało się nawet rozłożyć muchówki, tak więc dziś inna metoda nie miała racji bytu. Po dotarciu do ciurka, który odkryłem w zimę zeszłego roku stwierdziłem, że po roztopach (chyba) stał się dość mocno rozlaną regularną rzeką, co nie wróżyło zbyt dobrze. Rozpakowałem sie i zacząłem obławiać wszystkie miejsca do których dało sie dojść, idąc w kierunku końca tej rzeczki, w którym padło najwięcej ryb. Niestety przerzuciłem wszystkie miejsca, wszystkie muchy po dwa razy, popatrzyłem przez nowo nabyte patrzałki polaryzacyjne i stwierdziłem że wracam do domu. Dochodząc do mostku na którym stał mój samochód, miałem zamiar jeszcze rozwinąć całą linkę i ją opłukać z piasku. Stając na mostku, sporego streamera posłałem w nurt pod samymi nogami i trzymając linkę razem z wędką w ręku, drugą zacząłem wybierać zapas z młynka. Wybrałem prawie całą, rozmawiając z przechodzącym Panem, który jak to każdy przechodzący pytał, czy coś złapałem. W momencie wypowiadaneg "duuuj" poczułem przez zmarznięte palce uciekającą linkę. Odruchowo zaciąłem i poczułem konkretny opór. Zacząłem siłować się z rybą, która pierwszym razem próbowała uciakać w moją stronę więc odzyskałem trochę linki. Potem przeciwnik zrobił zwrot, linka uciekła mi z ręki i popłynął jakieś 20m w dół w z nurtem wybierając cały luz, aż do kołowrotka
Do ryby podejść nie mogłem ponieważ blokowało mnie ogrodzenie, którego z wędką i rybą w wodzie nie dałem rady przejść
. Chwilę potrwało zanim rybę wyholowałem pod prąd do siebie i na macie zameldował się całkiem spory jak na rozpoczęcie roku szczupak. Dwa zdjęcia i do wody...