Shrap-Drakers Fishing Forum
Tyś jest Jezioro moje, jam jest Twoje słońce...
#1
Szumiący asfalt znikał pod kołami samochodu. Dawno już zostawili za sobą gorącą od słońca Warszawę i mknęli w kierunku Krainy Tysiąca Jezior. Jako, że był wtorek, a godziny podróży późno popołudniowe, droga była pusta. Z jaką radością przejechali bez korków Nieporęt, Serock czy Pułtusk mogą wyobrazić sobie to tylko Ci, którzy przemierzają tę trasę w weekendy. Samochodowy licznik pochłaniał kolejne kilometry. Za szybą przesuwały się tak znane im miasteczka i wsie. Ani się spostrzegli, a termometr w aucie pokazał 12 st.

- Nie mam ciuchów na taką temperaturę – rzekł do brata.

Faktycznie. Opuszczając Warszawę było 27st, a tu taki spadek. Mieli nadzieję, że zapowiadany skwar na najbliższe dni nie okaże się tylko płonną nadzieją Pani Pogodynki.

Jeden szczegół przykuł ich uwagę. Wszystkie mijane po drodze rzeczki – Pełta, Orzyc, Omulew czy Rozoga – niosły wysoką wodę, jakiej nigdy nie widzieli w tych miejscach. Obfite opady ostatnich dni, powodujące spustoszenie na południu i w środkowej Polsce, i tu dawały się we znaki.

- Ech. Przez te wysokie stany rzeczne nie byłem od początku maja na poważnym spinningowaniu – rzekł wyrywając kompana z zamysłu.

- Cóż. Jezioro nas ugości. Zobaczysz – usłyszał w odpowiedzi.

Tak, tak. Na tę wyprawę ostrzyli sobie zęby już od paru tygodni. Wszystko tak się szczęśliwie ułożyło, że mogli spędzić ładnych parę dni oddając się tylko i wyłącznie swojej pasji – wędkowaniu. Auto było niemal po brzegi zapakowane wędkarskim ekwipunkiem i wszelkiej maści dodatkami. Humory mieli wyśmienite, a na twarzach rysowała się nuta niepokoju i pytanie - jakim widokiem przywita ich Jezioro?. Zastanawiali się czy sitowie już w pełni zielone, czy grążelowiska falują na powierzchni, czy podwodne górki i blaty pokryły już zielone łąki z rogatka i moczarki…? To wszystko mieli zobaczyć już niebawem.

Było już po 21.00, kiedy ujrzeli pierwszą błękitną taflę jeziora.

   
Spojrzeli na siebie i bez słowa uśmiechnęli się. Witały ich kochane Mazury. Znajome zakręty bocznych dróg ukazywały się jeden za drugim. Czerwone słońce chyliło się ku zachodowi oświetlając popielate chaty przykryte czerwoną dachówką. Na przydomowych łąkach pasły się krowy, a gdzieś w oddali zieloną ścianę lasu przecinała mleczna wstęga delikatnej, wieczornej mgiełki.

W końcu wjechali na znajome podwórko. Na schodach przed domem stał gospodarz wraz z innym znanym im już z poprzednich lat starszym jegomościem – jak i oni wczasowiczem.

- Szczupaki drżyjcie!!! Znaczy się muszą brać, jeśli przyjechaliście – usłyszeli na powitanie, po czym cała czwórka roześmiała się serdecznie.

Po krótkiej wymianie zdań udali się na pomost.

   

Pełną piersią mogli wreszcie odetchnąć tutejszym powietrzem. Jezioro było spokojne, a na jego powierzchni oczkowały małe rybki. Nozdrzami szukali tak znanego im i jakże charakterystycznego „zapachu jeziora”, lecz brak wiatru spowodował, że nie mogli go poczuć. Wody w jeziorze było ponad miarę, a znajomy pomost wydawał się być dużo niższym niż zazwyczaj. Mimo stosunkowego chłodu, dawały za to znać o sobie komary i meszki. Stali tak jeszcze dobrą chwilę, po czym udali się rozpakować bagaże.


Tego wieczora już wiedzieli, że kolejny ranek będą musieli odpuścić. Piłkarski brak emocji i słaba gra Polaków w konfrontacji z Hiszpanią, nie zepsuły im nastrojów, a kolejne szklaneczki chłodnej whiskey tylko rozbudzały ich wędkarskie apetyty.

- Zobaczysz. Jutro popołudniowy rekonesans z okoniową witką połączony z nęceniem linów, a pojutrze o świcie zaczynamy – rzekł do brata.

- Będą gryzły, zobaczysz.

Na wspólnych rozmowach o rybach i „życiu” mijały im nocne godziny. W końcu z lekkim szumem w głowach zasnęli na swoich posłaniach.


Kolejny dzień wstał równie piękny jak poprzedni. Po wieczornym chłodzie nie było już śladu, a z każdym kolejnym kwadransem robiło się coraz goręcej. Spacer po okolicy, zakupy prowiantu, w końcu obiad w miejscowej knajpce i szykowanie sprzętu.

Było już koło 17.00, kiedy dwie łódki odbiły od brzegu jeziora. Choć nie było to regułą i nieraz pływali razem, to teraz każdy z nich na swój sposób chciał przywitać się z Jeziorem.

Wiosłując w kierunku północnym, odprowadzał wzrokiem łódkę brata.

   

- Na górki płynie „cwaniaczek” – uśmiechnął się sam do siebie.

Jemu samemu „górki” nie były dziś po drodze, a to dlatego, że wiózł ze sobą wiaderko z przygotowaną zanętą na liny. Lustrował brzegi jeziora w poszukiwaniu rybackich sieci. Był to niezbyt lubiany przez niego element jeziornego krajobrazu, który nie raz w przeszłości krzyżował mu wędkarskie plany, uniemożliwiając wędkowanie w miejscach, o jakich myślał w zimowe wieczory. Tym razem wszystkie sieci stały tak, że w najbliższych dniach będzie mógł bez problemu obłowić wszystkie swoje górki, podwodne łączki i ciekawe spadki dna. Ucieszyło go to bardzo i ani się obejrzał, a był już w swojej linowej zatoce. Nie szukał nowego miejsca i bo od lat nęcił pod grążelowym dywanem. Do wody poszła zawartość wiaderka, a on mógł skupić się na szukaniu okoni.
Nie trwało to długo i już pierwsze rzuty zaowocowały pasiakami. Nie były to okazy, ale tego dnia nie o nie mu chodziło. Miała to być zabawa i taką była, ponieważ co drugie przeciągnięcie niewielkiego kopytka kończyło się energicznym drganiem szczytówki.
Lubił łowić okonie. Cenił je za dużą waleczność, piękny garbaty kształt i niesamowitą barwę. Zawsze z ochotą udowadniał sobie tu w zatoczce, że wciąż umie je jeszcze łowić. Dziś to był właśnie okoniowy wieczorek zapoznawczy.

   

Gdy dobijał do pomostu brat wypakowywał graty. Jego zadowolona twarz mówiła wszystko.

- Ile? – spytał.
- W sumie chyba osiem, ale tylko jeden powyżej wymiaru – usłyszał w odpowiedzi. – Widać, że gryzą, tylko tym grubszym będzie trzeba dobrać się do skóry.

Wieczór minął im na analizowaniu szczupakowych przedbiegów brata.

Było pewnie koło pierwszej w nocy, kiedy zbudziły go pierwsze grzmoty. Wyjrzał przez okno. Horyzont co i raz rozświetlał się od błysków, tuż po których następowały kolejne wyładowania. O dziwo było bezwietrznie i sucho, jednakże burza wyraźnie podążała w ich kierunku. Wtulił głowę pod kołdrę i zasnął. Pół godziny później obu zbudziła niemal armatnia kanonada. Na dworze co i raz było jasno niczym w dzień, a potężne błyskawice swą długością zdawały się łączyć niebo z ziemią. Huk wyładowań włączał samochodowe alarmy. Wszystko wokoło drżało. Długo z niepokojem wyglądali przez okno. Byli zgodni – takiej burzy chyba nie przeżyli nigdy.

Zegarek nastawiony na 4.00 rozdzwonił się nieubłagalnie. Spojrzał za okno. Było pochmurno. Od zachodu nadciągały kolejne granatowe chmury. Chwila zastanowienia i głowa znów powędrowała na poduszkę. Burza i silny wiatr były jedynymi czynnikami, jakie mogły skutecznie odwieść go od wypłynięcia. Nie lekceważył tych zjawisk przyrodniczych, a potyczkę ze szczupakami musiał odłożyć na później.


Dzień znów wstał upalny. Żar lejący się z nieba potęgowany brakiem wiatru stawał się nie do zniesienia. Na szczęście pokój, w którym mieszkali bił przyjemnym chłodem.

Po pysznym obiedzie i obejrzeniu inauguracji Piłkarskich Mistrzostw Świata zaczęli szykować się do wypłynięcia. Brat odbił pierwszy od pomostu, jednakże nie minął kwadrans, kiedy już relacjonował telefonicznie:

- Wypłynąłeś już? Nie. No słuchaj – od południa granatowo. Nie wróży to nic dobrego, bo chmury idą prosto nad Jezioro. Kurcze. Nie wiem sam, ale chyba zawrócę. Po co kusić los. Mamy jeszcze parę dni i choć te burze krzyżują nam plany, to przecież jeszcze sobie połowimy.

Z niezadowoleniem wysłuchał relacji. Spojrzał w niebo. Fatycznie. Wokoło zaczynało się kotłować. Pospiesznie zwodował kajak, wziął wiaderko z zanętą i odbił od brzegu. Po kwadransie był z powrotem.
W dwie godziny później było po wszystkim. Skończyło się na silniejszym wiaterku, a burza poszła gdzieś bokiem. Co prawda nadal było parno i duszno. Siedzieli na brzegu pod wiatą i rozmawiali.

- Wiesz co? Wezmę witkę i pobawię się tu przy trzcinkach z okoniami. To zaledwie 50 metrów od pomostu, więc w razie czego trzy ruchy wiosłami i jestem bezpieczny.

W jego głosie czuć było nieodpartą chęć wędkowania. Był zły, bo jak do tej pory wszystko szło nie tak, a codzienne burze rujnowały jego plany.

Faktycznie. Niewielkie trzcinowisko było o kilka machnięć wiosłami od pomostu. Tuż za nim łagodny stok opadał w kierunki środka jeziora. Łączkę porastał rogatek i moczarka kanadyjska. Głębokość w tym miejscu wynosiła około 3 m. Nie raz spływając z Jeziora zatrzymywał się tu na parę chwil. Lubił obrzucać tą łączkę niewielkim kopytkiem i złowić dyżurnego okonia.
Jezioro było spokojne, więc nie musiał kotwiczyć łódki. Rzucał w stronę trzcin i po odczekaniu aż przynęta osiągnie dno, sprowadzał ją po stoku aż od łódź.
Powietrze stało w bezruchu. Było naprawdę piekielnie ciepło, wręcz przesadnie jak na godzinę niemal 20.00. Widać było, iż z tych kręcących się wokoło chmur może coś jeszcze dzisiaj być.

Kolejny raz posłał przynętę pod trzciny. Kilka sekund później zluzowanie cieniutkiej żyłki zasygnalizowało osiągnięcie dna. Podciągnął szczytówkę by wprawić kopytko w ruch i w tym momencie poczuł tępe przytrzymanie. W pierwszej chwili myślał, że wabik utknął w dywanie moczarki, jednakże chwilę później ostro wygięty koniec wklejanki odpowiedział mu kilkoma energicznymi przygięciami. A więc jednak ryba! Od razu wiedział, że nie ma do czynienia z byle kim. Ryba przymurowała do dna i przemieszczając się nieznacznie wyciągała raz na jakiś czas kilka metrów linki. Dobrze wyregulowany hamulec oddawał dystans, po czym kołowrotek z powrotem nawijał oddane chwilę wcześniej metry. Obejrzał się za siebie. Na pomoście kibicował mu brat a na brzegu gospodarz, u którego mieszkali.

- Niezła sztuka – krzyknął pośpiesznie. – Ciekawe tylko jak zapięty? – dodał.

W to, że ma do czynienia z nielichym zębaczem już nie wątpił. Martwiło go to, jak szczupak może być zapięty i czy nowa szesnastka wytrzyma te przeciągania.
Ryba nadal nie dawała za wygraną i krążyła tuż przy dnie. W pewnej chwili energiczniej skierowała się w kierunku trzcin. Nie mógł na to pozwolić i siłowo przytrzymał ją na otwartej wodzie. Okaz znów przymurował przy dnie, nie dając się od niego oderwać. Trochę go to zastanowiło, bo od kilkunastu już sekund zaczynał rozmyślać czy to aby na pewno szczupak…?
Walczył nieco inaczej niż znane mu dotąd hole. Odjazdów w zasadzie nie było, a ryba kręciłą się na przestrzeni kilku metrów kwadratowych. Z każdą chwilą odrzucał myśl, że to zębacz, a jego myśli przepełniała ciekawość co jest na końcu wędki.

- To chyba nie szczupły – rzucił w stronę brata. – Może sumek, przecież podobno są w tym jeziorze – dodał.

W końcu udało się podciągnąć rybę w stronę otwartej toni i pomału szykował się do jej podebrania. Żyłka wynurzała się metr po metrze, a on kierował ją nad nastawiony podbierak. W końcu ujrzał kłęby moczarki. A więc jednak pewnie szczupak – może nawet i nie taki duży jak sądził – tylko zabrał ze sobą tyle zielska i stąd ten nieprzeciętny opór. Znów powróciła obawa o to jak ryba jest zapięta. W momencie, kiedy o tym myślał jego oczom ukazał się biały podłużny kształt.

- To węgorz! – krzyknął.

Ryba wijącym się ruchem bez większego problemu uszła znad siatki i po raz kolejny szukała szansy w ucieczce. Bez obawy o obcinkę nie pozwolił jej tym razem już na wiele i chwilę później znów miał okaz nad podbierakiem. Zanurzył go teraz zdecydowanie głębiej, a rybę podciągnął pod powierzchnię. W momencie, kiedy była nad siatką odpuścił troszkę to przeciąganie, a ryba wraz z zielskiem opadła do podbieraka.
W końcu ją miał!

- Dawaj go na pomost – usłyszał – biegnę po aparat.

W głowie miał szum. Ręce mu drżały z emocji. Takiego finału zupełnie się nie spodziewał. Spojrzał na podbierak. Ostrożnie wybrał moczarkę i ujrzał swojego przeciwnika w pełnej krasie. A więc piękny węgorz!!! W jego pysku tkwiło kopytko, według wszelakich prawideł zapięte za górną szczękę ryby. Niesamowite!!!.

Podpłynął do pomostu.

- Rozumiem na rosówkę…. no na trupka, ale na okoniowe kopytko? – zdumiał się brat.
- Sam jestem w szoku. Czytałem, co prawda kiedyś taki artykuł o połowie węgorza na spinning, ale to raczej wg mnie mocno niszowa i zdecydowanie przypadkowa metoda połowu tej ryby – odrzekł.

   
   
   

Nastąpiła sesja fotograficzna a miarka pokazała 81cm. Był więc to jego osobisty rekord. Tym bardziej go to cieszyło, że został złowiony na spinning i że hol dostarczył tak wielu emocji.

Kolejny dzień niestety był wietrzny i mocno pochmurny. Nadal było ciepło, ale poranne łowy ponownie stanęły pod znakiem zapytania. Odpuścił sobie wypłynięcie licząc na wieczorną zasiadkę linową. Jak się później okazało wiatr wzmógł na sile i choć na liny popłynął to po niespełna godzinie, w strugach czerwcowego deszczu łódka sunęła w powrotną drogę do pomostu.
Nie szło im to wędkowanie. Choć pogoda była typowo wakacyjna, to jednak jej zawirowania - porywisty wiatr i burze, skutecznie krzyżowały im plany.

Kolejny ranek miał to odmienić.

Znów budzik zaterkotał tuż przed czwartą rano. Wyjrzał za okno i zobaczył wstający, spokojny dzień. Na szarym jeszcze niebie widać było przebłyski wschodzącego słońca. Jezioro lśniło spokojną taflą wody, a więc była realna szansa na spokojne warunki i udane połowy.

   

Od pomostu odbili w dwie łodzie. Na cichym elektrycznym silniczku zaciągnął brata na śródjeziorne górki, a sam odbił w kierunku zachodnim, na sam koniec jeziora. Była tam ciekawa, średnio-głęboka zatoka, na której środku widniała niewielka wyspa. Jej stoki porastał las rdestnicy, wśród której nie raz łowił ładne szczupaki. Dziś także liczył tu na sukces. W odwodzie miał też szerokie grążelowiska porastające północną część tej zatoki. Droga w tamtym kierunku trwała dobrych 20 min, więc w tym czasie podziwiał uroki swojego Jeziora. Mijał wyspy: Trzcinową i Kormoranów, ostre stoki schodzące do najgłębszej części jeziora. Pod jednym z trzcinowisk zobaczył kormorana, próbującego połknąć schwytanego węgorza. Ryba była podobnych rozmiarów, co dopiero co ustanowiony jego prywatny rekord.

   

W końcu dopłynął do celu i zakotwiczył na łagodnym spadzie. Kilka rzutów perłowo-czerwonym kopytem i energicznie walnięcie. A więc są. Uśmiechnął się sam do siebie i rozpoczął hol. Ryba walczyła dzielnie. Widać odzyskała już siły po wczesno-wiosennym tarle.
Chwilę później miał ją w podbieraku. Zanotował 54cm do swojej statystyki i delikatnie ją wypuścił. Kolejny rzut i niemal identyczna sytuacja. Znów szczupak podrostek walczył o życie. W tym miejscu złowił jeszcze kilka niewymiarków, a także trzech troszkę ponad wymiarowych młodzieńców. Po godzinie brania na stoku skończyły się, więc postanowił obłowić grążelowiska. Sms-y od brata potwierdzały dobre żerowanie drapieżników, dlatego z jeszcze większym skupieniem obławiał kolejne miejsca.

W końcu dopłynął w róg zatoki, gdzie pas nenufarów stykał się z trzcinowiskiem. Było tu około 4m głębokości, więc postanowił poszukać w pudełku nieco cięższej główki. Nagle w jego ręce wpadło czarne pudełko z srebrzystą zawartością.

- Ot. Dobra okazja, aby wypróbować tego woblera. – rzucił sam do siebie.

   

Po kilku pierwszych rzutach od razu jeden szczegół przykuł jego uwagę. Trzy niewielkie kotwice, w jakie zaopatrzony był wobler, były zdecydowanym jego minusem. Po pierwsze dość często wobler w locie chwytał przypon, a po drugie nader silnie wplątywał się w podwodny dywan z rogatka. Nie namyślając się długo pozbawił przynętę środkowej kotwiczki. Teraz było znacznie lepiej. Ilość nieefektywnych rzutów znacząco zmalała i mógł skupić się na samym operowaniu przynętą.
A ta pracowała wyśmienicie. Koliście kolebała się na boki i tak jak podpowiadał ukośnie ustawiony ster dość szybko osiągała właściwą głębokość. No i ten blask. Akurat w tym nieco zacienionym miejscu w jakim stał, dzięki niemu była jeszcze lepiej widoczna.
Z tych rozmyślań nad nowym wabikiem wyrwało go energiczne łupnięcie. Omal nie wypuścił z dłoni kija i nawet nie zdążył zareagować zacięciem. Tym razem los wybaczył mu brak refleksu, a drgająca szczytówka wędki sygnalizowała rybę. Przeciwnik jednak ani myślał skapitulować i myląc łowcę zamiast przeć do dołu, ostro kierował się ku górze.

- Będzie skakał – szepnął sam do siebie

Faktycznie. Ryba lekkim skosem podpłynęła pod powierzchnię i wyskakując ponad nią popisała się efektownym saltem. Kotwice widać tkwiły dość głęboko, bo ani myślały wypuścić drapieżnika na wolność. Mimo skierowanej ostro do dołu szczytówki wędziska, szczupak ponownie walczył przy powierzchni. Znów zatańczył na ogonie i szaleńczo machając paszczą wybił się nad wodę. I tym razem nie udało mu się pozbyć wabia, jednakże wyczyny te niepokoiły łowcę. Postanowił nieco energiczniej holować zdobycz i ta już po chwili była przy łódce.
Szybkie podstawienie podbieraka miało zakończyć te emocje jednakże szczupak ponownie wybił się w górę. Tym razem jednak spadł prosto w siatkę.

- Uff – odetchnął z ulgą.

Wreszcie mógł cieszyć się z sukcesu tym bardziej, że szczupak był już nieco większy. Niestety akrobacje cyrkowe z głęboko tkwiącą tylną kotwicą woblera, spowodowały spustoszenie wśród rybich skrzeli. Nie zastanawiał się długo nad wyborem i zakończył sprawę tak, jak wydało mu się właściwie. Drapieżnik mierzył 67 cm i miał na oko około 2 kilogramów.

   

Obłowił jeszcze znajomą mu podwodną łączkę, gdzie skusił na gumę 3 pięćdziesiątaki, po czym postanowił wracać.

Był to bodaj ich najlepszy dzień połowów, gdyż kolejne upłynęły mu pod znakiem potyczek i zwycięstw szczupaków. Tylu sztuk, co na tym wyjeździe nie spiął już dawno. Były to dziwaczne hole, bo skutecznie prowadzone do około 6 metrów przy łódce. Tam jednak, choć uważał na luzowanie zestawu, ryby wypinały się i machając ogonem odpływały w głębinę. Co więcej, fakt ten dotyczył zarówno niewymiarków jak i całkiem słusznych średniaków.
No cóż. Choć wędkarska złość urosła w nim wielka, widać tak musiało być.

Nie połowił tez linów. Tak naprawdę udało mu się jedynie jedno poważne wypłynięcie. Liny bąblowały aż miło, jednakże żaden z zielono-złotych prosiaczków nie połakomił się na podstawiane przynęty.

Ostatniego dnia wieczorem znów zatrzymał się na trzcinowisku nieopodal pomostu, gdzie na pożegnanie pobawił się z okonkami. Niestety kotwicząc łódkę przy pomoście, z siedziska na łódce spadła położona tam wcześniej kotwica. Spadła niefortunnie na ….wędkę, a ta z trzaskiem zakończyła swój żywot.

W dniu wyjazdu podczas pożegnalnego obiadu rozmyślali nad zakończonym wypadem. Dziwny to był wyjazd. Pierwszy raz bodaj warunki meteorologiczne tak skutecznie krzyżowały im plany. Raz porywisty wiatr zniechęcał do wędkowania, innym razem burza wyganiała z jeziora. Do tego niespodziewany rekord i złamana wędka. No cóż – widać nie zawsze wszystko musi być po naszej myśli.

- Wiesz - rzekł do brata. – A może by tak kiedyś zorganizować tu wyjazdowe Towarzyskie Zawody Shrap-Drakers.pl ?

Brat podchwycił temat. Zaczęli dyskutować, marzyć.

- Wszak baza jest. Niedrogi pensjonat, serwujący wyśmienitą kuchnię, jezioro połączone z drugim, tak więc dość urozmaicone łowiska. A ryby – no cóż szczupaki i okonie to wiemy, podobno sandacze – tak więc zapewne jak wszędzie. Wiemy, że są i należy liczyć tylko, że będą brały.

- No właśnie mamy plany batymetryczne, które można by było rozdać Drakersom, a poza tym służymy swoją rozpoznawczą wiedzą – dodał brat. – Jak ktoś chce płycej wysyłamy go na górkę, ktoś głębiej proszę bardzo zatoczki, inny średnio – w odpowiedzi mamy łączki, trzeci głęboko wysyłamy na drugie jeziorko.

Nie zastanawiając się długo wybadali znajomego właściciela pensjonatu.

- Piotrek – usłyszeli. - Sami wiecie, że np. sezon jesienny to u nas już jest spokojniej. Dla takiej 15-20 os grupy dostalibyście zniżkę posezonową, zorganizowalibyśmy grilla, a ja sam to i puchar mógłbym Wam ufundować. A łódki. No cóż. Dasz znać odpowiednio wcześniej to myślę, że kilkanaście zorganizuję ci u siebie przy pomoście. Baza przy pomoście jest przednia – mogłaby być naprawdę fajna imprezka. A wieczorem mamy salę gdzie podamy Wam kolacyjkę, mamy bilard, stół do ping-ponga, telewizor, muzyczka i możecie siedzieć dokąd Wam sił wystarczy… Z pragnienia nie umrzecie – mrugnął znacząco z uśmiechem.

Pomysł, który zakiełkował w ich głowach omawiali większą część drogi powrotnej. Wiedzieli, że wrócą nad to Jezioro już jesienią.



Z wędkarskim pozdrowieniem
Wozik77
"...mam swoją pasję, która pozwala mi na świat patrzeć jaśniej..."

http://biebrzanskieikampinoskie.blogspot.com/ - czyli moje spotkania z Przyrodą
Odpowiedz
#2
Gratuluje wypadu i połowienia rybek
a co do tekstu hm nic dodać nic ując czytałem to jak dobra książkę
Odpowiedz
#3
Piotrek dawno nie czytałem tak wspaniałego tekstu, zawsze podziwiałem kunszt twojego pióra ale to przerasta wszystko. MuzaMuzaOklaskyOklasky
Gratuluję rybek a w szczególności nowego rekorduOklasky
Spotkanie drakersów w tak pięknym miejscu byłoby czymś wspaniałym.
Odpowiedz
#4
Gratulacje Usmiech Wielkie brawaUsmiech Zdecydowanie za rzadko publikujesz swoje opowiadania, a wiedz ze pamietam je jeszcze z WCWI. Zawsze sie je swietnie czytalo. Fajne miejsce, fajowe rybska Usmiech
Odpowiedz
#5
Cieszy bardzo że chcesz zdradzić drakersom tajemnice swojego jeziora, wiem jak kiedyś ich strzegłeś.
Odpowiedz
#6
Oklasky Oklasky Oklasky Nie będę nic pisał, bo brak słów. Bycie narratorem to fajna sprawa Usmiech
Życie zaczyna się nad Wisłą Oczko
Odpowiedz
#7
Wozik aleś pojechał wieszczu Ty mój Haha

Świetna relacja!

Pozdrawiam
Odpowiedz
#8
Piotrka zawsze czyta sie jednym tchem. Super!
Odpowiedz
#9
Super, miło się czyta Oklasky.Piotruś czekam na następny rozdział o twoim jeziorze.Ostr
Odpowiedz
#10
Piter, spełniasz się jako wędkarz i pisarz. To rzadka sztuka. Wielką przyjemność sprawiasz nam, prostym rybołapom swoimi tekstami :)
Odpowiedz




Podobne wątki…
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  Raport naukowców: W Bałtyku 15 tys. ton substancji chemicznych kaczy 1 7.513 13-09-2013, 06:32
Ostatni post: spining
  Sekwańskie sumy, moje początki. avallone 37 34.825 22-02-2011, 14:36
Ostatni post: bysior


Shrap-Drakers.pl - Wszelkie prawa zastrzeżone © 2024.

W celu zachowania najwyższej jakości usług wykorzystujemy informacje przechowywane w plikach cookies. Zmiany zasad korzystania z plików cookies można dokonać w ustawieniach przeglądarki.