18-07-2011, 21:50
W sobotę wieczorem zaswędziało "mnie gdzie nie gdzie" i parę minut po pierwszej w nocy już siedziałem na łódce szukając mętnookich piesków. Towarzyszył mi Andrzej, który właśnie przyjechał w odwiedziny. Niestety, sandacze ostatnio mają chyba "okres" (kobiety powinny wiedzieć o co chodzi) ponieważ za cholerę nie chcą współpracować, a żeby było śmieszniej to tak się porozchodziły po wodzie, że nawet ciężko jest je namierzyć. Jednak jest kilka stałych miejscówek gdzie się pokazują zawsze i tam właśnie zacząłem ich szukać. Po trzech godzinach badania wody różnymi sandaczowymi przysmakami miałem tylko dwa brania tak dziwne że nawet zaciąć tego nie mogłem, przez chwilę nawet pomyślałem że wyszedłem z wprawy (chwila zwątpienia spowodowane zapewne rozczulającym browarkiem).
Parę minut przed czwartą, kiedy to słoneczko zaczęło powoli wyłaniać się nad horyzontem, ustawiliśmy się chyba na najbardziej bankowej z bankowych miejscówek na Lubiążu, lekko zdegustowani po prostu rzucaliśmy bezwiednie popijając kolejnego browarka.
Widoki mieliśmy bajkowe bo wschodzące słońce malowało niebo na przeróżne kolorki.
Podczas kilku kolejnych rzutów poczułem w końcu jakby wyraźniejsze i bardziej agresywne pukanie w gumę - pierwsza myśl to nieduże okonie, które gonią prowadzoną agresywnie przynętę. Po niedługiej jednak chwili wszystko się wyjaśniło. Kolejny rzut, pierwsze podbicie przynęt z dna i takie "pierdyknięcię" że od razu się obudziłem. Zacinam i już po kilku sekundach wiem że to okoń (telegraf na szczytówce mi powiedział) i wiem że nie mały. Miara pokazała 47 cm - pomyślałem i powiedziałem głośno do Andrzeja z niepewnością w głosie "czyżby się zaczęło?"
Dokładnie po krótkiej serii zdjęć kolejne rzut i kolejny "garbusowy dziadek" tym razem 49 cm. I już wiem że będzie grubo. Tak właśnie było przez niecałe 40 minut wyciągnąłem w sumie 9 staruszków oraz kilka przedstawicieli domowego przedszkola z przedziału 25 - 30 cm.
Andrzej zamknął cudowną godzinę, szczupakiem i popłynęliśmy do domku bo na zegarkach było już po szóstej a my 24 na nogach.
Parę minut przed czwartą, kiedy to słoneczko zaczęło powoli wyłaniać się nad horyzontem, ustawiliśmy się chyba na najbardziej bankowej z bankowych miejscówek na Lubiążu, lekko zdegustowani po prostu rzucaliśmy bezwiednie popijając kolejnego browarka.
Widoki mieliśmy bajkowe bo wschodzące słońce malowało niebo na przeróżne kolorki.
Podczas kilku kolejnych rzutów poczułem w końcu jakby wyraźniejsze i bardziej agresywne pukanie w gumę - pierwsza myśl to nieduże okonie, które gonią prowadzoną agresywnie przynętę. Po niedługiej jednak chwili wszystko się wyjaśniło. Kolejny rzut, pierwsze podbicie przynęt z dna i takie "pierdyknięcię" że od razu się obudziłem. Zacinam i już po kilku sekundach wiem że to okoń (telegraf na szczytówce mi powiedział) i wiem że nie mały. Miara pokazała 47 cm - pomyślałem i powiedziałem głośno do Andrzeja z niepewnością w głosie "czyżby się zaczęło?"
Dokładnie po krótkiej serii zdjęć kolejne rzut i kolejny "garbusowy dziadek" tym razem 49 cm. I już wiem że będzie grubo. Tak właśnie było przez niecałe 40 minut wyciągnąłem w sumie 9 staruszków oraz kilka przedstawicieli domowego przedszkola z przedziału 25 - 30 cm.
Andrzej zamknął cudowną godzinę, szczupakiem i popłynęliśmy do domku bo na zegarkach było już po szóstej a my 24 na nogach.