Pływając z łódką zawsze, lub prawie zawsze udaje mi się odczepić podpływając. Ma to jedną wadę, robimy szum na łowisku więc podpływanie stosuję tylko jak z miejscówki spływam, jeśli mam tam łowić dalej wtedy niestety urywam przynętę i łapię na następną.
Mój starszy skonstruował kilka late temu prosty odczepiacz. Za formę służyła bateria R20 w której wnętrzu odlał ołowiany, dość ciężki ciężarek. Następnie ok.1cm od góry i dołu zrobił brzeszczotem fazkę/rowek w który włożony jest sprężynujący drut. Na ciężarku jest też rowek idący "od góry do dołu" w który wkładana jest żyłka i po przekręceniu tych metalowych opasek ciężarek spuszczany jest na dodatkowej lince do zahaczonej przynęty - sprawdzało się to dość dobrze i ładnie odbijało przynętę, pod warunkiem niedalekiego jej zahaczenia. Poszukam tego odwadzacza i jeśli go odnajdę wstawię jakieś foto.
Innym używanym już tylko przeze mnie odwadzaczem jest dość potężna kotwica. Zrobiłem ją z pręta zbrojeniowego i wygląda jak zwykła kotwiczka np. od woblera z tym że waży koło kilograma, ma ok40cm wysokości, jest na grubej (8mm) lince i zamiast wędki zarzucam ją ręcznie
. Sprawność tej kotwicy jest przerażająca pod warunkiem że jest o co ją zahaczyć. Jeśli na dnie uwadziliśmy o gałęzie/drzewo (coś co będziemy w stanie udźwignąć), coś materiałowego (worek, dywan) to nie dość że odzyskamy swoją przynętę to jeszcze jest duże prawdopodobieństwo że zyskamy kilka, kilkanaście przynęt innych wędkujących. W zeszłym roku w okolicach Magnuszewa wyciągnąłem na nią kłębek drutu kolczastego, który jak się wynurzał z wody to czułem się jak w sklepie wędkarskim lub podczas wizyty św.Mikołaja
.