Nocna wyprawa.
Wiodą mnie polne drogi,
na łowisko, hen za las
w marszu już ustają nogi,
dłuży się ten nocny czas.
Jakaś siła mnie tam wiedzie,
jakaś nie wymierna moc,
nim poranne słonko wzejdzie,
droga mnie prowadzi w noc.
Z wędką ruszam w nieznane,
mapę w swojej głowie mam,
mijam ciche wsie zaspane,
tylko chór słowików gra.
Wszedłem w ciemną otchłań lasu,
Tak jak „ślepiec” po omacku.
Zapach odbiera poczucie czasu
i "świetliki" w swym blasku.
Czas zatrzymał się na chwilę,
wokół nie zmącona cisza
w mojej głowie myśli tyle,
lecz która prawdy jest bliższa?
Czy ta, która mnie tu trzyma
w miejscu i pośrodku drogi,
czy ta co się lękiem wrzyna,
do ucieczki zmusić chce nogi?
Mam latarkę, pstryk i świeci,
czas powrócił i odwaga,
czyjeś oko w mroku świeci,
w miejscu trzyma mnie rozwaga.
Papierosa więc przypalam,
zapach dymu się unosi,
zwierz powoli się oddala,
chrum, chrum ciche się rozchodzi.
Idę dalej pewnym krokiem,
coś tam sobie podśpiewuję,
prosto, w lewo, potem stokiem
i już woda pobłyskuje.
Milion gwiazd nad moją głową,
drugie tyle pod nogami,
na myśl ciśnie się więc słowo,
jestem „intruz” między gwiazdami.
Sprzęt rozkładam swój powoli,
nie chcąc zmącić nocnej ciszy,
nawet myśli mimo woli,
też podobne mam do ciszy.
Noc się kończy, dzień się budzi,
szarość drzew się zmienia w zieleń
w dali łódka z dwojgiem ludzi,
na skraj lasu wyszedł jeleń.
Gdy sięgałem do plecaka,
po aparat ruchem wolnym,
jeleń chrząknął coś z znienacka
i znikł, niczym „konik polny”
Ryby? Owszem jakieś były,
jakieś leszcze, drobne płotki,
nocne wrażenia cel dopełniły,
chociaż wróciłem bez żadnej fotki.
Wiodą mnie polne drogi,
na łowisko, hen za las
w marszu już ustają nogi,
dłuży się ten nocny czas.
Jakaś siła mnie tam wiedzie,
jakaś nie wymierna moc,
nim poranne słonko wzejdzie,
droga mnie prowadzi w noc.
Z wędką ruszam w nieznane,
mapę w swojej głowie mam,
mijam ciche wsie zaspane,
tylko chór słowików gra.
Wszedłem w ciemną otchłań lasu,
Tak jak „ślepiec” po omacku.
Zapach odbiera poczucie czasu
i "świetliki" w swym blasku.
Czas zatrzymał się na chwilę,
wokół nie zmącona cisza
w mojej głowie myśli tyle,
lecz która prawdy jest bliższa?
Czy ta, która mnie tu trzyma
w miejscu i pośrodku drogi,
czy ta co się lękiem wrzyna,
do ucieczki zmusić chce nogi?
Mam latarkę, pstryk i świeci,
czas powrócił i odwaga,
czyjeś oko w mroku świeci,
w miejscu trzyma mnie rozwaga.
Papierosa więc przypalam,
zapach dymu się unosi,
zwierz powoli się oddala,
chrum, chrum ciche się rozchodzi.
Idę dalej pewnym krokiem,
coś tam sobie podśpiewuję,
prosto, w lewo, potem stokiem
i już woda pobłyskuje.
Milion gwiazd nad moją głową,
drugie tyle pod nogami,
na myśl ciśnie się więc słowo,
jestem „intruz” między gwiazdami.
Sprzęt rozkładam swój powoli,
nie chcąc zmącić nocnej ciszy,
nawet myśli mimo woli,
też podobne mam do ciszy.
Noc się kończy, dzień się budzi,
szarość drzew się zmienia w zieleń
w dali łódka z dwojgiem ludzi,
na skraj lasu wyszedł jeleń.
Gdy sięgałem do plecaka,
po aparat ruchem wolnym,
jeleń chrząknął coś z znienacka
i znikł, niczym „konik polny”
Ryby? Owszem jakieś były,
jakieś leszcze, drobne płotki,
nocne wrażenia cel dopełniły,
chociaż wróciłem bez żadnej fotki.
[życie zaczęło się w wodzie,
woda to mój żywioł]
woda to mój żywioł]