11-04-2012, 13:39
Wiosny tchnienie.
Jeszcze zimna trochę woda,
lecz już rzeka, żyć zaczyna,
nad brzegami zieleń młoda,
kwitnie brzoza i leszczyna.
Przyleciały już skowronki,
bocian gniazdo swoje mości,
coraz dłuższe są już dzionki
i nad wodą więcej gości.
Jeszcze ten kwietniowy ranek,
szroni trawę nad brzegami,
srebrzy piórka u Cyranek,
których sporo nad wodami.
Orzeł lecąc pod obłokiem,
lot obniżył swój z wysoka,
dostrzegł On coś orlim wzrokiem,
gdy szybował hen w obłokach.
Pewnie szarak nierozważnie,
chciał ugasić swe pragnienie
przycupnąwszy zbyt odważnie
- w porę dostrzegł zagrożenie.
Orzeł wielki krąg zatoczył,
wzbił ponownie się wysoko,
szarak zaś w zarośla wskoczył
żadne go nie dojrzy oko.
Sarny wyszły na pastwisko
z matecznika w ciemnym lesie,
kret usypał swe kretowisko,
bocian żabę w dziobie niesie.
I wędkarzy spora grupa,
też nad wodą się zjawiła,
jak wędrowna mimów trupa,
których ranna mgła spowiła.
Słonko głaszcze grzbiety fal,
które mienią się perliście,
gnane wiatrem płyną w dal,
zeszłoroczne niosąc liście.
Białych gęsi klucz wysoko,
jak po oceanie płynie,
śledzi je tam ludzkie oko,
na bezkresnej tej głębinie.
Gdzieś z oddali krzyk żurawi,
dotarł poprzez leśne knieje,
ranek to kwietniowy sprawił
i to ciepłe wiosny tchnienie.
Jeszcze zimna trochę woda,
lecz już rzeka, żyć zaczyna,
nad brzegami zieleń młoda,
kwitnie brzoza i leszczyna.
Przyleciały już skowronki,
bocian gniazdo swoje mości,
coraz dłuższe są już dzionki
i nad wodą więcej gości.
Jeszcze ten kwietniowy ranek,
szroni trawę nad brzegami,
srebrzy piórka u Cyranek,
których sporo nad wodami.
Orzeł lecąc pod obłokiem,
lot obniżył swój z wysoka,
dostrzegł On coś orlim wzrokiem,
gdy szybował hen w obłokach.
Pewnie szarak nierozważnie,
chciał ugasić swe pragnienie
przycupnąwszy zbyt odważnie
- w porę dostrzegł zagrożenie.
Orzeł wielki krąg zatoczył,
wzbił ponownie się wysoko,
szarak zaś w zarośla wskoczył
żadne go nie dojrzy oko.
Sarny wyszły na pastwisko
z matecznika w ciemnym lesie,
kret usypał swe kretowisko,
bocian żabę w dziobie niesie.
I wędkarzy spora grupa,
też nad wodą się zjawiła,
jak wędrowna mimów trupa,
których ranna mgła spowiła.
Słonko głaszcze grzbiety fal,
które mienią się perliście,
gnane wiatrem płyną w dal,
zeszłoroczne niosąc liście.
Białych gęsi klucz wysoko,
jak po oceanie płynie,
śledzi je tam ludzkie oko,
na bezkresnej tej głębinie.
Gdzieś z oddali krzyk żurawi,
dotarł poprzez leśne knieje,
ranek to kwietniowy sprawił
i to ciepłe wiosny tchnienie.
[życie zaczęło się w wodzie,
woda to mój żywioł]
woda to mój żywioł]