02-12-2011, 19:55
Podsumowanie 2011 roku,
ujęte w rymy krok po kroku.
W styczniu swój zacząłem sezon,
chociaż mróz był i zawieje,
jestem twardy, trzymam fason,
często sam się z tego śmieję.
Ze spławiczkiem za płoteczką
i jelczykiem czas upływał,
nad mą ukochaną rzeczką,
chociaż mróz mnie podszczypywał.
W lutym było trochę lepiej,
rybki jakby wiosnę czuły,
często luty był jak kwiecień,
brały już te z „dolnej póły”.
Brały płocie nie płoteczki,
ładne jelce, oraz leszcze
i wracały do swej rzeczki,
gdzie pływają dotąd jeszcze.
W marcu, znowu było gorzej,
często czułem ciężar kija,
choć łowiłem w różnej porze,
ale wina w tym niczyja.
Były też i takie dnie,
że się jakaś płoć skusiła,
na mą pastę gdzieś na dnie
w głębszym dołku powalczyła.
Nastał kwiecień, wyżej słonko
i dech nie raz mi zaparło,
kiedy się skradałem łąką,
by obejrzeć rybie tarło.
Nie raz też, tylko z zanętą,
jak Łoś szedłem po wiklinach,
często ze złożoną wędką,
by majowego już nęcić lina.
Fakt, że wyszła z tego draka
i tu chyba moja jest wina,
bo ja nigdy w tychże krzakach,
nigdy nie złowiłem lina.
Były leszcze i karasie,
były płocie w podbieraku,
były jazie w pięknej krasie
i krąpiki tuż przy krzaku.
Koniec kwietnia, nastał maj
a jak maj to pojezierze,
to „Polesia cudny czar”
w maju przecież szczupak bierze.
Szczupak owszem w maju brał
z autopsji to wiem nie z wieści,
nie raz mi „hamulec grał”
a wyjąłem ich ze trzydzieści.
W czerwcu, gdzieś tak do połowy,
jeszcze trafiał się „zębaty”
Potem już go miałem z głowy,
za to czepiał się „garbaty”
Kilka takich sztuk złowiłem,
istne cacka w piękne paski,
ale wszystkie wypuściłem,
niechaj żyją z mojej łaski.
W lipcu różnie to bywało,
ale w sumie można by rzec,
rzadko się coś holowało
powiem szczerze – marny lipiec!
Za to w sierpniu, trochę pukał,
gdy w weekendy go łowiłem,
była nawet taka sztuka,
że z przynętą ją straciłem.
O drobnicy – nic nie powiem,
bo to przecież nie wypada,
są do dzisiaj w mojej głowie,
jak te dzikie „kacze” stada.
Często też myślałem o tym,
jaki będzie? Co przyniesie?
Gdy powieje trochę chłodem,
kolorowy, piękny wrzesień.
Nastał wrzesień, koniec laby!
Odleciały już bociany
i przestały kumkać żaby
w kluczach lecą kormorany.
Kogo spytam, ten narzeka,
że szczupaka coś nie widać,
ja wiem jedno – trzeba czekać
i co tydzień za nim pływać.
Kilka takich się trafiło,
sześćdziesiątek, nie z przypadku,
gdy pod trzciny się rzuciło,
On tam stał na lekkim spadku.
W październiku, dobrze było,
gdy oczyścił wodę chłodek,
wiele „szczupłych” się skusiło,
by za chwilę wrócić w wodę.
Były tęgie „kaczo-dzioby”
wiele średnich i podrostków,
większe brały tylko z łodzi,
mniejsze nawet i z pomostu.
Był październik całkiem nie zły,
wiele pięknych było wrażeń,
rybom w pyskach blachy więzły,
gdy łowiłem razem z „Kazem”.
To już koniec podsumowań
w listopadzie nie łowiłem,
no a w grudniu, bez dwóch zdań,
„spin” na „kołku” zawiesiłem.
Grudzień wszak zaczyna zimę,
więc „białoryb” na spławiczek,
i wyprawy w cud krainę,
nad mą rzeczkę, i strumyczek.
Czas zakończyć podliczanie,
bowiem średnio połowiłem
we wspomnieniach pozostanie,
to co tutaj zamieściłem.
Tak historia się kołem toczy
nowy roczek tuż przed nami,
jaki będzie, gdy już wkroczy,
czy obdarzy Nas rybkami?
Jedno tylko wiem na pewno
a ta pewność stąd jest taka,
że to będzie roczek z wędką,
jak te wszystkie dotąd lata.
ujęte w rymy krok po kroku.
W styczniu swój zacząłem sezon,
chociaż mróz był i zawieje,
jestem twardy, trzymam fason,
często sam się z tego śmieję.
Ze spławiczkiem za płoteczką
i jelczykiem czas upływał,
nad mą ukochaną rzeczką,
chociaż mróz mnie podszczypywał.
W lutym było trochę lepiej,
rybki jakby wiosnę czuły,
często luty był jak kwiecień,
brały już te z „dolnej póły”.
Brały płocie nie płoteczki,
ładne jelce, oraz leszcze
i wracały do swej rzeczki,
gdzie pływają dotąd jeszcze.
W marcu, znowu było gorzej,
często czułem ciężar kija,
choć łowiłem w różnej porze,
ale wina w tym niczyja.
Były też i takie dnie,
że się jakaś płoć skusiła,
na mą pastę gdzieś na dnie
w głębszym dołku powalczyła.
Nastał kwiecień, wyżej słonko
i dech nie raz mi zaparło,
kiedy się skradałem łąką,
by obejrzeć rybie tarło.
Nie raz też, tylko z zanętą,
jak Łoś szedłem po wiklinach,
często ze złożoną wędką,
by majowego już nęcić lina.
Fakt, że wyszła z tego draka
i tu chyba moja jest wina,
bo ja nigdy w tychże krzakach,
nigdy nie złowiłem lina.
Były leszcze i karasie,
były płocie w podbieraku,
były jazie w pięknej krasie
i krąpiki tuż przy krzaku.
Koniec kwietnia, nastał maj
a jak maj to pojezierze,
to „Polesia cudny czar”
w maju przecież szczupak bierze.
Szczupak owszem w maju brał
z autopsji to wiem nie z wieści,
nie raz mi „hamulec grał”
a wyjąłem ich ze trzydzieści.
W czerwcu, gdzieś tak do połowy,
jeszcze trafiał się „zębaty”
Potem już go miałem z głowy,
za to czepiał się „garbaty”
Kilka takich sztuk złowiłem,
istne cacka w piękne paski,
ale wszystkie wypuściłem,
niechaj żyją z mojej łaski.
W lipcu różnie to bywało,
ale w sumie można by rzec,
rzadko się coś holowało
powiem szczerze – marny lipiec!
Za to w sierpniu, trochę pukał,
gdy w weekendy go łowiłem,
była nawet taka sztuka,
że z przynętą ją straciłem.
O drobnicy – nic nie powiem,
bo to przecież nie wypada,
są do dzisiaj w mojej głowie,
jak te dzikie „kacze” stada.
Często też myślałem o tym,
jaki będzie? Co przyniesie?
Gdy powieje trochę chłodem,
kolorowy, piękny wrzesień.
Nastał wrzesień, koniec laby!
Odleciały już bociany
i przestały kumkać żaby
w kluczach lecą kormorany.
Kogo spytam, ten narzeka,
że szczupaka coś nie widać,
ja wiem jedno – trzeba czekać
i co tydzień za nim pływać.
Kilka takich się trafiło,
sześćdziesiątek, nie z przypadku,
gdy pod trzciny się rzuciło,
On tam stał na lekkim spadku.
W październiku, dobrze było,
gdy oczyścił wodę chłodek,
wiele „szczupłych” się skusiło,
by za chwilę wrócić w wodę.
Były tęgie „kaczo-dzioby”
wiele średnich i podrostków,
większe brały tylko z łodzi,
mniejsze nawet i z pomostu.
Był październik całkiem nie zły,
wiele pięknych było wrażeń,
rybom w pyskach blachy więzły,
gdy łowiłem razem z „Kazem”.
To już koniec podsumowań
w listopadzie nie łowiłem,
no a w grudniu, bez dwóch zdań,
„spin” na „kołku” zawiesiłem.
Grudzień wszak zaczyna zimę,
więc „białoryb” na spławiczek,
i wyprawy w cud krainę,
nad mą rzeczkę, i strumyczek.
Czas zakończyć podliczanie,
bowiem średnio połowiłem
we wspomnieniach pozostanie,
to co tutaj zamieściłem.
Tak historia się kołem toczy
nowy roczek tuż przed nami,
jaki będzie, gdy już wkroczy,
czy obdarzy Nas rybkami?
Jedno tylko wiem na pewno
a ta pewność stąd jest taka,
że to będzie roczek z wędką,
jak te wszystkie dotąd lata.
[życie zaczęło się w wodzie,
woda to mój żywioł]
woda to mój żywioł]