Nie najlepiej zacząłem tegoroczny sezon, zresztą końcówka poprzedniego też nie należała do udanych, za sprawą wyjątkowo niskiego stanu wody w Wiśle. Tak sobie tłumaczyłem późno jesienne bezrybie na moich miejscówkach w moim wykonaniu, bo co po niektórzy znajomi znad wody chwalili się pięknymi rybami.
Sezon 2012
Wisła wciąż stosunkowo niska, wiosna nie przyniosła ze sobą wielkiej wody, lekkie wahania nic nie wnoszą w uregulowanym biegu rzeki, jednak pozwalają na podchody za rybką lubiącą zalane kamienie, krótkotrwałe są te łowy bo i woda szybko opada.

Odwiedzam stare znane "mety" głównie są to opaski, główki, i przelewy, w poszukiwaniu rzecznej torpedy, przy okazji staram się namierzyć sandaczowe rejony, jednak ciągnie mnie na ulubione rewiry, dzikie burty.

Początek lipca, mamy lato w pełni, za mną już kilka nocek, kilkadziesiąt wypadów, głownie skupiłem się na obławianiu uregulowanego brzegu, jednak ta taktyka okazała się nie skuteczna w moim wykonaniu, nie przynosi spektakularnych wyników, kilka przegranych pojedynków z nocnymi myśliwymi, rybek sporo, tylko małych jeden przyzwoity boleń na lekki zestaw, daje sporo frajdy, jednak to nie to, do tego dochodzi utrata pudełka z woblerami połączona z nieprzyjemną przygodą. Definitywnie zmieniam charakter wody i na następny wyjazd z wędką melduje się nad dzikim brzegiem!

Pozmieniało się od zeszłego roku, na pierwszy rzut oka widać potencjał drzemiący w tym odcinku, wysokie skarpy ze sporą ilością drzew w wodzie, silny nurt obmywa piaszczysto gliniasty brzeg, jest i przykosa mocno pracująca kilkadziesiąt metrów wyżej, wielka karpa zaparkowała na piaszczystej plaży, którą nurt systematycznie opłukiwał. Woda marzenie, i co najważniejsze "pachnie" rybami. Jednak dobrać się do "skarbów" czających się w odmętach wiślanej wody będzie wymagało poświecenia, wielu godzin spędzonych w tych miejscach, mnóstwo przynęt straci żywot na podwodnych kryjówkach, wiara w końcowy sukces ma tu pierwszorzędne znaczenie. Taka woda szlifuje charakter rzecznego łowcy.
Rozpracowanie miejsc.
Pierwsze ryby łowione z książkowych stanowisk.

Branie sandacza w letnią noc nie należy do niespodzianek.

W gorące letnie popołudnie, w wobler Krzyśka, trafia metrowa "kijanka".

Wisła systematycznie opada, ekstremalna niżówka. Jednak na mojej wodzie nie ma tragedii. Rzeka płynie, płytkie blaty graniczą z naprawdę głęboką wodą dochodzącej do 3-4 metrów głębokości, staram się obławiać właśnie takie kanty. Potrafię w jednym obiecującym stanowisku spędzić kilka godzin, często bez jakiegokolwiek brania. Uważam że czas poświęcony teoretycznie na bezproduktywne biczowanie wody uczy mnie pokory, wymusza koncentracje, i w żadnym wypadku nie jest to czas stracony. Rzeka potrafi nam to wynagrodzić z nawiązką. Gdy po kilku dniowym "bezrybiu", zacinam długo wyczekiwany skok adrenaliny.
Zbliża się końcówka upalnego lata, jesień puka do drzwi. Czekam z utęsknieniem na te kilka godzin wieczornego łowienia, połączonych z trzema czterema godzinami po zmroku, to Moim zdaniem najwspanialszy czas spędzony na łonie przyrody, fantastyczne zachody słońca, jeszcze ciepłe ale zarazem już rześkie wieczory. Człowiek czuje przez skórę że zbliża się magiczny moment, i dosłownie w każdej chwili może zapiąć swoją rybę marzeń. Wrzesień, ten miesiąc mógłby się nigdy nie kończyć.

Dwa dni utkwiły Mi szczególnie w pamięci, tego miesiąca złowiłem puki co największego bolenia, branie niemalże zwaliło mnie na kolana, przykucnięty za krzakiem, prowadziłem niewielką "uklejkę" wzdłuż burty, potężne łup! Te kilka niezapomnianych minut w życiu, przynoszą mega radość, która towarzyszyła mi jeszcze kilka następnych dni.

A dokładnie cztery, gdy po pracy, w Mojej głowie odzywa się "szósty zmysł", który kazał mi pędzić nad Wisłę na te kilka godzin przed zmianą pogody, Gdy dotarłem nad wodę front atmosferyczny już był nad Warszawą i dosłownie po trzydziestu minutach rozpadał się deszcz, na szczęście burza poszła bokiem a Ja nie zamierzałem odpuścić. Godzinę po zmroku na "widelca" w środku rynny, atakuje pierwszy, konkretny, Wilk.
Mija piętnaście minut i kolejny silny atak, jednak chybiony. Zmoczony do suchej nitki, pełny nadziei i szczęścia wracam do domu. Wrzesień zaczął się znakomicie, lecz jak to się mówi dobre złego początki, i do połowy października prócz kilku podrostków nie udało mi się skusić nic większego. Wiem że tam są, muszą być, jednak na nic nie reagują. Przełomowym dniem okazał się wypad z bratem gdy dosłownie kilka minut przed końcem łowienia, zacinam bardzo dużą rybę, tracę ją przy drugim odjeździe w zaczepy. Motywacja wróciła, morale odbudowana, jeszcze się zobaczymy tej jesieni.
Wataha
Postanowiłem zmienić przyzwyczajenia, gruba woda, ciężki oręż, końcówka października, sezon "polowań" w pełni, wolna sobota pogoda niem większego znaczenia, trzeba być i machać wędą a ryby będą. Selektywne gumy lądują w wodzie, większość kończy żywot w zaczepach, kolorystyka raczej standardowa, sprawdzone modele, i nieśmiertelny biały twister to Mój faworyt.

Worek z rybami rozwiązał się, w 102ej wyprawie. Pochmurno, od czasu do czasu popaduje niegroźny deszczyk, mija druga godzina orania dna z lekkimi, przedłużonymi podskokami, fajne żwirowate dno na przemian z patolami i słusznych rozmiarów konarami zatopionych drzew, przy brzegu plątanina oberwanej darni, i korzenie nadbrzeżnej roślinności, ciężko się tu łowi, ale... Kij gnie się już przy samym uderzeniu, potężne branie dużej ryby, tego się nie zapomina, idzie w górę z prądem, co ułatwia hol, i po kilku minutach już wiem że wygrywam tą walkę z nurtowym sandaczem.

Świadomość występowania ryb w łowisku gna nas nad wodę, a szansa ponownej konfrontacji z takim przeciwnikiem rośnie proporcjonalnie do spędzonych godzin nad ukochaną rzeką. Ostatnia niedziela miesiąca, w sobotę posypało śniegiem, załamanie pogody z lekkim przymrozkiem, na dworze biało. Telefon od Artura.
- jedziemy na zimowego sandacza?
- za ile będziesz!
Przed trzynastą jesteśmy nad brzegiem, biało i zimno, jednak słońce niemrawo wygląda za chmur. Dziwnie, sceptycznie nastawiony jestem do dzisiejszego dnia, co okazało się błędne, bo wypad był niesamowity.
Upłynęła niecała godzina gdy Artur krzyczy mam! Kilka pamiątkowych fotek, ryba wraca w dobrej kondycji do swojego królestwa.

Gratuluję i łowimy dalej, teraz moja kolej, uśmiecham się pod nosem. Łup..siedzi, pulsujący ciężar przygina kij, specyficzne dla tego gatunku szarpnięcia, staram się amortyzować hamulcem, ostrożnie, z wyczuciem, trwają nurtowe zapasy, jeszcze kilka krótkich odjazdów i hol zakończony.

Ostanie słowo należało do Artura, ryba wyholowana i wypuszczona, zresztą jak wszystkie. Niestety zapięta nie sportowo, w obrębie głowy, jednak nie opublikuje zdjęcia. Przepraszam. Miała 87cm i przy Moim 85cm wyglądała na sporo większą. Ale piękny dzień, emocje, coś niesamowitego.

31 październik, to samo miejsce, ta sama technika prowadzenia przynęty, coś usiadło na kiju tyle że nie jest to sandacz, uderzenia ogonem o plecionkę zwiastują ujrzenie niebawem ostatniego sumka tego sezonu. Taki około metra, sprawił mi miłą niespodziankę.

Pod wieczór, mam identyczne branie, tylko że przeciwnik okazuje się o wiele większy, z góry byłem skazany na klęskę z tym potworem, 20 minut przeciągania linki o, 18 mm na dystansie kilkunastu metrów, no i w końcu powolny jednak nie lubiący sprzeciwu odjazd w duł rzeki. Przeciera plecionkę, ręce się trzęsą, po kilku minutach do chodzę do siebie, odpalam papierosa, pakuje graty i wracam.....
Początek listopada funduje niewielki przybór, taki w granicach metra, i wiem że gdy dojdzie do mazowieckiej Wisły z Mojej "mety" zostanie tylko wspomnienie, a to za sprawą płytkiej przykosy która idzie od góry i niebawem zasypie to specyficzne miejsce. Staram się śledzić stan wody na bieżąco i wykorzystać ostatnią szansę.
Po przygodzie z sumem i przed większą wodą, na burcie byłem jeszcze dwa razy, te wyjazdy kończyłem z zadowoloną miną, bo wilki żerowały i udało się skusić jeszcze kilka rybek. W tym dwie piękne samice.

Żeby nie było że tylko takie brały, trochę rybek lekko wymiarowych, zastanawia mnie dlaczego nie było średniaków (standardowych trójek) ;) ?

Na ostatnią wyżerkę wyszły już dwie godziny po zmroku, branie w ostatnich przeprowadzeniach gumy w gąszczu zaczepów tego dnia, a raczej już ciemnej listopadowej nocy, na białego twistera. Walnięcie mocne, zdecydowane, jak przystało na dzikiego, rzecznego psa.
Wystarczył metrowy przybór wody i tak jak myślałem tak też się stało, po tygodniu z miejscówki zostały wspomnienia, piach i płytka rwąca woda, zasypały wszystkie podwodne kryjówki, wataha rzecznych wilków wyprowadziła się w nieznane mi rejony rzeki. Może to i lepiej, Wisła obroniła się sama przed pazernymi ludźmi, nie znającymi umiaru. Nieodpowiedzialna zgraja "wędkarzy" mogła by wyczyścić ten odcinek rzeki szybko i bez pardonu.
Staraliśmy się chronić to stado, dzięki dla Was Koledzy: Marcin, Artur i Michał.
